syndrom miejskiego paraliżu

Spadł pierwszy wrześniowy deszcz. Lunął. Miasto zamarło, zdrętwiało, rozmiękło. Nieudolnie próbowało się ruszyć, jednak punktowe zatory w jego głównych aortach doprowadziły do ogólnego miejskiego paraliżu. Tego dnia Warszawa zachorowała na jesień.

wyznanie

Przyznam szczerze, że w szerość nie wierzę.

jestem szampanem?

Jestem szklanką, czasem na wpół pustą, czasem do połowy pełną. Często jednak pływają we mnie starania, pienią się dobre intencje, które ulatują jak bąbelki CO2 bo tak bardzo chcą pomóc innym, podać rękę, rozweselić… Gdy wirują ku górze zabierają ze sobą całą moją zawartość i wylewają się ze mnie spływając czym prędzej po ściankach czy skacząc bezinteresownie z wielką determinacją. I spływają na czyjś biały dywan, i plamią czyjąś drogą sukienkę, i kapią lepko na nowoczesne sprzęty.
Potępione za nadgorliwość, zganione za nietrafienie do celu boją się radośnie podskoczyć po raz kolejny. Wstrzymują się, by przypadkiem nie wyrwać się z intencją, której nikt nie doceni, bo pozostawi niechciany ślad. A jeśli nie rozpoczną swego tańca ku górze – zostanie im postawiony zarzut bezwzględnej oziębłości i niewrażliwości na innych.

nie-do-syt

Nieustannie czegoś żałuję. Że nie zabrałam, że zabrałam, że nie zrobiłam, że zrobiłam. Zamiast przyjmować stan rzeczy zastanych jako stan wyjściowy i optymalny – rozkładam go na czynniki pierwsze wychodząc z założenia, że przecież mogłam doprowadzić do maksymalizacji tegoż stanu celem czerpania jak najefektywniejszej przyjemności i radości z tejże chwili,w której go smakuję. W efekcie nigdy nie jestem zadowolona i w pełni usatysfakcjonowana. W efekcie nie jestem szczęśliwie spełniona, tylko drapię się nieustannym niedopełnieniem, niedomknięciem.

:::piece of me:::jedne z pierwszych moich akryli:::











czy?

A może chodzi się łatwiej po cudzym świecie?
w myślach. nieprzytomnych.
w butach niezdartych.
w masce z pawich piór.

agorafobia

Wychodzę z siebie. Za kaucją. Zamykają się za mną ciężkie, zbrojone kraty i stoję odzwyczajona od nieskrępowanych nóg. I nie wiem, dokąd powinnam pójść. Gdy tu wchodziłam, starałam się zapamiętać wszystkie drogi. Przebywając w ciasnej celi potwarzałam na głoś jak litanię po kolei każdą z nich wraz z miejscem, do którego miałaby mnie zaprowadzić. To był taki mój sposób na klaustrofobię. Wychodząc pamiętałam wszystko, jak przed egzaminem z opracowanych wcześniej pytań. I teraz stoję wryta. I teraz mam agorafobię. Wciska me stopy w asfalt i wzrok we własne buty. Dróg nie znam. Cele nieosiągalne. Wszystko wydawało się bardziej poukładane z perspektywy miejsca, w którym brakowało przestrzeni na bałagan czy ślepe ulice.